niedziela, 18 lipca 2021

I wish it was like that



Dzisiaj zapowiadane przeze mnie ostatnio zdjęcia wszystkich nowych figurek. Właśnie mi się przypomniało... Pamiętacie, jak kilka lat temu każdy z nas miał swoje specyficzne blogowe powitania?


Zabieram was na kolejny spacer przez pryzmat mojego obiektywu. Ponownie znajdujemy się na wsi, która staje się miejscem dla kolejnych ujęć, zdaje się, najczęściej. Decyduję się na przechadzki głównie w tamtym miejscu, a że zawsze biorę na nie aparat i figurki, tam powstaje najwięcej zdjęć.


Tym razem bodźcem do ruszenia tyłka nie było tylko ruszenie tyłka. Mamy lipiec i byłam ciekawa, czy zakwitła już wierzbówka. Znam tylko dwa miejsca, gdzie rośnie na stałe w mojej okolicy. Jedno z nich to te zarośla na wysokości drugiej, dalej położonej kałuży po lewej stronie.


Widzicie? Jest. Zawsze wybiera sobie jakieś nieużytki w pobliżu zabudowań. Gustuje też w lasach iglastych. Tam znalazłam ją w tamtym roku na wakacjach idąc nad morze przez las. Tak bardzo chciałam napisać o całym wyjeździe post, a skończyłam na jednym wpisie. Taki to perfekcjonizm, że albo nie wiadomo co albo nic. Teraz trochę bez sensu pisać o zeszłorocznym śniegu, ale w sumie zrobiłam to samo z wyjazdem do Krakowa z 2019 rok temu. Kilka farb, pamiętacie? Szczerze, ja już nie pamiętam co ja tam mogłam opowiadać.




Wyskoczyłam z tą wierzbówką tak znikąd, nie mówiąc po co mi ten różowy kwiatek. W sumie możliwe, że opowiadałam o tym milion razy, ale kto miałby to pamiętać. Ja nie pamiętam. Po prostu od 2019 od czasu do czasu zbieram sobie zioła, a to jest dosyć wyjątkowe. Można zrobić z niego herbatkę iwan czaj, która była swego czasu bardzo popularna, szczególnie w Rosji. Rzekomo ma bardzo dobry wpływ na wątrobę, ale szczerze, dla mnie większą zabawą jest samo zbieranie i przygotowywanie tych specyfików.



Dziurawiec też serdecznie polecam. Dużo łatwej go znaleźć, łatwo coś z niego przygotować. Napisałam o nim post rok temu. Olej na skórę trądzikową, a wyciąg na stany depresyjne i bóle mesntruacyjne.


Przed wami druga z nowych figurek, które zagościły w mojej kolekcji. Dopiero po jej zdobyciu dowiedziałam się, że to jej zwyczajowa nazwa to Brooke. Nigdy nie obejrzałam ani jednego odcinka lps popular... Warto chyba zacząć od tego, skąd mam te nowe figurki i dlaczego nie wydałam na nie ani grosza. Wymieniłam je za rośliny. Zaszczepka syngonium vellozanium i zwykłego arrow oraz doniczka z jakąś zieloną trzykrotką za 10 sztuk starych, zadbanych pet shopów. Pycha. Oto cała historia. Tylko sama wymiana musiała wyglądać śmiesznie. Pracuję w szkole, bo tam firma lokuje swoje półkolonie, a że umówiłam się na wymianę tuż po pracy, wyszłam i siadłam na ławeczce obok budynku i podchodzę do osoby, którą miałam rozpoznać po zdjęciu, które mi wysłała. Ja daję jej badyle, a ona mi woreczek zabawek. Po zakończonej akcji dołącza do mnie przyjaciółka, z którą miałyśmy załatwić sprzedanie podręczników w antykwariacie, kupienie leków dla świnki morskiej u weterynarza i sianka w zoologu, a po drodze wpaść do komisu, w którym bywają figurki. Słuchajcie, były i to praktycznie te same, co dwa tygodnie wcześniej, gdy kupiłam Zivkę, Levi'ego, Ludmillę i Jessego. Wiecie co to oznacza? To oznacza zestaw huskich, bo bracia figurki numero 37 wciąż tam byli. Ja kupiłam #38, a Marysia #39 i mamy komplet. Jak przeznaczenie, bo o ile wtedy przez 2 tygodnie nikt nie kupował figurek, to niecałe kolejne dwa tygodnie później nie było praktycznie żadnej, a mi przez myśli co jakiś czas chodziło po głowie, że mogłam kupić wszystkie trzy... To już jakaś paranoja, gdy nie chcesz rozłączyć plastikowych zabawek z jednego zestawu?




Zaczęło się chmurzyć, ale chciałam wam jeszcze przedstawić resztę figurek. Nie mają jeszcze imion i obawiam się, że może już tak pozostać, jeśli się do tego nie zmotywuję.






Nie ukrywam, marzyłam o tym bernardynie, a to jak szczegółowo został pomalowany jest odpowiedzią dlaczego. Jakoś weszło mi w zwyczaj nazywanie farby stosowanej na początkach G2 "proszkowaną". Ginie w tym gorącu jakakolwiek składnia i gramatyka. Wybaczcie. Jutro 35 stopni. 




Trzecia longhairka w mojej kolekcji! Zajrzałam teraz na listę wszystkich ich numerków i muszę przyznać, że Hasbro zaczęło psuć sprawę po całości dopiero po prawie dwutysięcznym numerku! Wcześniej odpał z kosmicznymi kolorami wydarzył się tylko raz, przy #511. Chciałabym mieć jeszcze #20 i #55. Są śliczne, a ta pierwsza szczególnie dobrze mi się kojarzy. Przywołuje jakiś wiaterek nostalgii w tym szaliczku. To chyba exclusive dla Kohl's, prawda? W takim razie można pomarzyć. U #954 urzekają mnie te gwiazdki. #1047 plasuje się jako jeden z ostatnich z moich longowych faworytów, ale nie mam mu nic do zarzucenia! Trzy ostatnie modele są jakby *myśli* wrzucić je do prania z niedopasowanymi kolorem ubraniami i coś poszło nie tak. Naprawdę dziś jest za gorąco na myślenie.    


Cud miód. Drugi i trzeci wydany konik. Jeśli miałabym bez dłuższego przyglądania się liście wybrać, o które jeszcze chciałabym powiększyć swoją kolekcję, wybrałabym #124, #403 lub #405. Jasno-kasztanowa maść (nie znam się na koniach), strzałka i te różowe czy niebieskie siodełka w jakiś sposób przywołują mi wspomnienia flashówek. 






Uwielbiam te detaliki. Pomalowali temu ptaszkowi skrzydełka perłową farbą. Moja ulubiona. Dobra, wstawiam, bo post wisi od tygodnia, a nie mogę wykrzesać z siebie więcej słów. Pozdrowionka.




































4 komentarze:

  1. Aż mi się przypomniało jak bawiłam się w robienie zupy, wrzucając trawę do wody. Z resztą nie tylko trawę ale i kwiatki.

    Petshopy są naprawdę cudne. Mimo, że nieszczególnie przepadam za pop-ami to Brooke skradła moje serce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie ogarniam fenomenu popów, shorty na ten przykład jakoś nadzwyczajnie mnie nie zachwycają. Te ich powyginane nóżki. Z tzw. pop najbardziej podobają mi się spaniele.

      Usuń
  2. O tak, specjalne przywitania. Wklejałam na początek każdego postu wielkie 'Witam'. <3 Piękne zdjęcia, nie miałam pojęcia, że ten ptaszek ma tak pomalowane skrzydła.

    OdpowiedzUsuń